wtorek, 1 grudnia 2020

Upcycling plastikowych doniczek - Tutorial




W zeszłym roku zakupiłam kilka drzew do posadzenia na działkę. Na szczęście mam już spore doświadczenie w tej materii i wybierałam tylko drzewka hodowane w doniczkach. Niestety drzewka z odkrytym systemem korzeniowym częściej umierają, niż się przyjmują. Nie dajcie się nabrać na obietnice sprzedawców, kupowanie tańszych, super zabezpieczonych żelem itp roślin... to głupi pomysł. Na kilkadziesiąt drzew/krzaków przyjęły się 3 rośliny! Z doniczek wszystkie... Prosty rachunek, kasa w plecy i życie roślin zmarnowane. Kupowanie plastikowych doniczek może też nie jest fajne, ale myślę, że zawsze trzeba iść na kompromis, dlatego wymyśliłam jak nadać im dłuższe życie, bo nie oszukujmy się do najurodziwszych nie należą.



Zaczynamy:

1) Donicę należy z grubsza zmatowić papierem ściernym, a następnie oczyścić z pyłu, można umyć i wysuszyć, chociaż ja tylko omiotłam starą zmiotką.




2) Na kawałku kartonu lub deseczce mieszamy farby - czarną z bielą oraz ochrą, aby uzyskać naturalny, kamienny BARDZO jasny odcień szarości, ten kolor będzie stanowił tło do dalszych ciemniejszych kolorów.


3) Doniczkę malujemy pędzlem lub wałkiem malarskim wystarczy 1 lub 2 warstwy, w zależności od stopnia krycia farb, a następnie odczekujemy, aż donica wyschnie. Uwaga, w środku nie malujemy, jedynie do miejsca, do którego będzie w środku ziemia, myślę, że po czasie farba zasypana ziemią może zacząć się łuszczyć.


4) Gdy już mamy kolor bazowy zaczynamy ją "kamienować" w tym celu rozrywamy starą gąbkę, najlepiej z dużymi dziurkami, starając się uzyskać nieregularny kształt (można po kawałeczku powyrywać trochę ze środka. Następnie ponownie mieszamy farby dodając odrobinę więcej czerni i maczamy w nich gąbkę (jeśli do tego czasu nie założyłaś rękawiczek, to ostatnia chwila :)


5) zaczynamy robić wzory. Przyciskamy bardzo delikatnie gąbkę w różnych miejscach pod różnym kątem, robimy to jak najbardziej nieregularnie jak się da.
otrzymujemy:

6) Ponownie dodajemy więcej czerni do mieszanki, możemy też pokombinować, dodać więcej żółci itp.

na tym etapie (jeśli nie założymy) rękawiczek nasze ręce będą wyglądały tak:

7) Paćkamy gąbką kolejne warstwy nieregularnych wzorów do czasu, aż będziemy zadowoleni z uzyskanego efektu. 



Gotowa donica powinna wyschnąć porządnie, chociaż sucha w dotyku robi się po kilkunastu minutach, warto odczekać parę godzin, aby wydłużyć jej żywotność możemy ją spryskać lakierem akrylowym w sprayu - matowym.


Tu już z wsadzoną pelargonią :) niestety nie zrobiłam więcej zdjęć w pełni sezonu wegetacji :(

Inny pomysł na osłonkę starej donicy spora siewka srebrnej trawy:



środa, 18 listopada 2020

Morski stolik czyli furniture refashion


Morze we własnym salonie?

Why Not?

 W domu - tak dalekim od mojego  naturalnego habitatu (daleko od morza) staram się wprowadzić trochę klimatu z moich stron. Jakiś czas temu mocno ograniczyłam moją biżuteryjną również często "morską" przygodę (ale na bank nie zakończyłam). Zabrałam się za malowanie, tworzenie użytkowe, a czasem jednocześnie jedno i drugie. Sprawia mi o wiele więcej radości, ponieważ jest zgodne
z moimi zainteresowaniami, spełniam się kreatywnie i praktycznie nic mnie nie ogranicza,
bo zazwyczaj eksperymentuje na czymś, co niektórzy nazwali by starym gratem lub śmieciem.


Morskie malowane stoliki kawowe

Stolik kawowy ze starego taboretu: Ostatnio stworzyłam dwa stoliki, pierwszy, mniejszy ze starego taboretu z metalową podstawą i płyty mdf. Blat to obraz, który namalowałam farbami akrylowymi na płycie mdf. Całość zabezpieczyłam super lakierem do podłóg, miałam kiedyś okazję go przetestować i jest nie do zdarcia, Bona nova. Stolik był wielokrotnie zalewany, stawiałam na nim gorące naczynia, nie ma nawet śladów po pazurach szczeniaka, który upodobał sobie zaglądanie i przy okazji oblizywanie filiżanek po kawie.

Tak wyglądał przed:


A tak, jak z nim skończyłam :) 





Stolik kawowy "wysepka" na ocalonych nóżkach: Drugi, do kompletu powstał z potrzeby i przypadku. Stare PRLowskie nóżki przywiozłam z mieszkania po dziadkach, odkręciłam je od stołu, który miał iść na gabaryty. Przez przypadek trafiłam na półki z klejonej sosny, dokupiłam kilka deseczek, aby zrobić konstrukcję dla nóg i takie metalowe "cosie", do których się przykręca nóżki. Szkoda mi było zasłaniać farbą całkowicie drewnianą półkę, której przeznaczeniem było zostać blatem postanowiłam potraktować je jako plażę, przypomniały mi się żywiczne stoły, pomyślałam, że i ja mogę wykorzystać rysunek drewna. Morze namalowałam akrylami, kolor nóżek mi nie pasował, więc zamalowałam je na granat.

Niestety nie mam zdjęć "przed" bo w sumie stolik zrobiłam od podstaw.


Gotowy stolik:




poniżej gif obrazujący etapy malowania :)


A tu rodzeństwo :)


Dziękuję za odwiedziny.

środa, 11 listopada 2020

O tworzeniu słów kilka

Podsumowanie mojej dotychczasowej twórczej działalności


Od zawsze miałam zdolność improwizowania, tworzenia czegoś z niczego, rzeczy pozornie niepasujących do siebie i wcale nie mówię o inspirowaniu się pinami czy internetem, bo kiedyś tego wszystkiego nie było. Jestem typem zbieracza, ale chyba sporo z nas nim jest :) Można to nawet nazwać odłamem idei zero waste. Z jednej strony możemy tworzyć praktycznie bez ograniczeń, a z drugiej mamy tyle opcji, że ciężko się za cokolwiek zabrać, za dużo pomysłów, a tak mało czasu... Ciężko uporządkować to wszystko, cokolwiek wyrzucić, bo może kiedyś się przyda, oj na bank się przyda... O ile kiedyś ciężko było znaleźć jakiekolwiek materiały, dziś mamy je podane na talerzu. Niestety.


Przez lata tworzenia stworzyłam niezły chaos i to chyba największe moje dzieło. Podsumowując przez kilkadzieścia (tak, nie kilkadziesiąt :)) lat zajmuję się tworzeniem i narobiłam niezły bałagan.


Będąc w podstawówce zaszczepiono mi smykałkę do tworzenia, a odpowiedzialni są za to przyszywani wujkowie. Zaczęłam od witraży, wszystkiego mnie nauczyli - cięłam szkło, niemiłosiernie się kalecząc, szlifowałam, owijałam w miedzianą taśmę i lutowałam. Nie były to może dzieła porównywalne do okien bazyliki, raczej kwiatki na okno, świeczniki dla babci. Bo co innego można wymodzić z odpadów z pracowni witraży?


Później trochę dziergałam, koralikowałam, ale raczej okazjonalnie, by na poważnie zająć się biżuterią. Oczywiście poważnie w sensie po normalnej pracy.


Zaczęło się od miedzi i kamieni, a szybko przekształciło w srebro, co też było zasługą przyjaciela, który sądził, że drzemie we mnie talent i pomógł go rozwinąć. Nigdy nie chciałam tworzyć komercyjnie i raczej tego nie robiłam, no może przez chwilę zajmując się handlem i próbą utrzymania się w tym biznesie i powiem tak, nie było to fajne. Ambitne prace jedynie cieszyły się podziwem i przerażeniem, jak tylko potencjalni zainteresowani poznawali cenę. Ciężko wycenić coś, nad czym spędziło się kilkadziesiąt godzin i tak, żeby jeszcze była szansa na sprzedaż. Koniecznością stały się pomysłowe, ale tanie, powstające wręcz taśmowo rzeczy z dużo większą marżą, ze słabych materiałów typu szkło, sznurek, stopy nieszlachetne... szły jak ciepłe bułeczki. Z wielkim oddechem przyjęłam propozycję normalnej pracy, aby przestać się zadręczać i tak zaczęła się era „do szuflady".


"Czy dalej będę tworzyć?"


"Oczywiście, że będę, na to zawszę znajdę czas"...


...wkrótce po tym pojawił się mój pierworodny i czasu nie było. W nielicznych wolnych chwilach szydełkowałam, babrałam się w srebrze, art clay, by zafascynować się tańszymi od srebra masami polimerowymi. Odkryłam, że uwielbiam rzeźbić. Odkryłam nawet smykałkę do malowania.

Przez ostatnie kilka lat moje życie jest pełne projektów użytkowych, polega 

to przede wszystkim na odnawianiu, przerabianiu lub robieniu od podstaw rzeczy, które są mi potrzebne lub pełnią jakąś przydatną funkcję. Za każdym razem sobie obiecuję, że wrzucę coś na bloga, mam setki zdjęć, ale nigdy na to nie mam czasu, moje twory powstają spontanicznie, nie są zaplanowane pod publikację, a że zawodowo zajmuję się tekstami i obróbką zdjęć, po prostu nie chce mi się. Postanowiłam jednak, że szkoda, by marnować doświadczenie. Dużo rzeczy, które robię są wyłącznie moim pomysłem lub zaledwie inspirowane ideami z internetu 

i przeniesione w nasze codzienne realia.





niedziela, 4 grudnia 2016

Coś innego i Rzeźba

Jak już wspominałam w ostatnim poście zajęłam się tworzeniem nie biżuterii :)
Zapragnęłam zagospodarować przestrzeń wokół siebie... 
Na przykład jestem w trakcie tworzenia dywanu, w szafie zalega jakieś 5 kg włóczki... 

Mam też sporo pomysłów na inne przedmioty, które czekają w zeszycie projektów na swoją kolej i przede wszystkim czas :)
Gdzieś po drodze udało mi się rozpocząć inne rzeczy, duże rzeczy.
Tak oto powstało mmm... koralowe drzewo , pierwsza rzeźba, którą stworzyłam.
Ma około pół metra wysokości i cieszy moje oko gdy rano zrywam się do pracy.


Do jej stworzenia zużyłam ok. 1,2 kg masy polimerowej.
 Przy okazji przetestowałam jedną z tańszych opcji, a mianowicie masę termoutwardzalną ze świata koralików - zupełnie nienadającą się do tego typu projektów. Musiałam walczyć z pęknięciami, odpadającymi elementami, nie mówiąc o tym, że masa po chwili w ręku ciągnie się i zachowuje się jak plastelina. Mimo tego ciężko się z niej modeluje, łatwo pęka nawet w stanie surowym. ciężko nadać jej fakturę, wszystko wydaje się takie rozmyte. Jedyny plus (prócz ceny!) to, że praktycznie od razu po wyjęciu z opakowania możemy lepić. Jeśli miałabym ją polecić to jedynie do bardzo prostych projektów, dla dzieci. Myślę, że to ostatnia moja przygoda z tą masą.

Z drzewka jestem zadowolona, jednak wiem, że jest bardzo wrażliwe, może nie tak jak prawdziwa roślinka ale rozważam jeden zabieg by wzmocnić jego strukturę.
Pożyjemy, zobaczymy...

... a teraz coś innego
Kafelki :)
Mają ok 5x5 cm i wykonałam je z FIMO
Drugi i trzeci z góry stały się  inspiracją do faktury drzewka, jakość detali zdecydowanie różni się od tych na rzeźbie no i są jakieś 20 razy mniejsze. Póki co stawiam na tę masę.
Po co mi  kafelki?
Jak zrobię jeszcze 200 to pokażę.

poniedziałek, 7 listopada 2016

Biała Rafa


Biel to ciężki temat, zazwyczaj go unikam. Coś, co mnie najbardziej mnie urzeka w masach polimerowych to nieskończone możliwości w tworzeniu faktury w bieli faktura jest na pierwszym planie.
Miałam sporą przerwę od rzeźbienia :) i bałam się zaczynać coś nowego ale jak widać warto czasem skumulować pierwiastek tworzenia. Baza wpadła mi przez przypadek w łapki i się zrobiło samo jakoś tak :P

Przepraszam poprawię się.
Najważniejsze, żeby iść do przodu!


Póki co tworzę do szuflady :)
Nie będę zapowiadać co tworzę obecnie, jak będzie to będzie. Zapewniam, że do szuflady tego nie zmieszczę.



sobota, 2 kwietnia 2016

Duszata - Inspirowana jeziorkiem na krańcu świata

Tych kryształów szukałam nieco ponad rok, od kiedy pierwszy raz zobaczyłam w pracach sutaszowych dwóch artystek, niestety żadna nie chciała podzielić się informacją gdzie takie można zdobyć :C,
Szukałam, czekałam i w końcu dorwałam :)
Użyłam ich również w "Potworze" ,naszyjniku który dedykowałam konkursowi RS, tam też je kupiłam!!! 
Dlaczego Duszata? Jak wiadomo kocham morze i wodę. Niesamowicie mnie inspirują miejsca w których woda dzięki sporej obecności glonów ma odcień zielony, mglisty. Na powierzchni trudno tego doświadczyć, a jednak - jest sporo takich miejsc nad morzem: Rewa, Hel, Wyspa Sobieszewska. Jednak jest takie miejsce, które zostanie w moich wspomnieniach na zawsze: Jeziorka Duszatyńskie w Bieszczadach, o niezwykłym kolorze wody.

Duszata, czwarta bransoleta na mosiężnej bazie :)





poniedziałek, 21 marca 2016

Potwór z głębin !

Po pierwsze podziękowania dla utalentowanej Krystyny, która wyrwała mnie z letargu!
Dzięki niej wzięłam w dłoń znów masę polimerową i specjalnie dla Niej poczyniłam kilka kompletów kaboszonów.
Zainspirowała mnie do wyrzeźbienia twarzy, nie byłabym sobą jakbym na samej twarzy poprzestała, nadałam jej mocno surrealistyczne rysy i oczywiście jak większość moich prac posiada to morskie coś, niby szkaradna syrena morski potwór, który zamraża spojrzeniem.

Kaboszon leżałby pewnie i czekał na swój czas ale jak to w życiu bywa w tym samym czasie
Royal Stone rozpoczął "kalendarzowy" konkurs i trafiła się inspiracja na 'podwodny świat' - Oj tak temat memu sercu najbliższy.
Od samego początku chciałam w nim wziąć udział ale ostatnie dwa lata dla mnie były niezwykle trudne, niestety nie wyszło. Nie wyszło i tym razem bo spóźniłam się kilka godzin ze zgłoszeniem. Pomyliłam datę nadsyłania zgłoszeń z datą dosyłania zdjęć.

Kolejny dowód na to, że niektóre artystyczne dusze chodzą z głową w chmurach...





Krysiu życzę Ci wygranej !





niedziela, 3 stycznia 2016

Drugie życie torebki

Po pierwsze Witam po baaardzo długiej przerwie! Tłumaczyć się nie będę bo winny się tłumaczy, a ja nic nie zbroiłam. Powiem tylko, że zmieniło się u mnie praktycznie wszystko i tworzenie stało się jedynie moim hobby na które mam bardzo mało czasu. Przez ponad rok udało mi się zrealizować zaledwie kilka drobnych projektów. Przede wszystkim zajęłam się tworzeniem dla siebie. 
Przez lata poszukiwań, szkolenia się w różnych technikach i tworzeniu biżuterii doszłam do wniosku, że warto zainwestować swój czas (a mam go tak niewiele) w sztukę użytkową lub modową jak kto woli.

Dość o mnie, porozmawiajmy o torebce:)

Najpierw o inspiracji - cekiny w kolorze incandescent green wypatrzyłam już ze dwa lata temu w karnawałowych kolekcjach znanych sieciówek. Kreacje te jednak mają jedną wadę - ciężko z dostępnością. Inne wady to cena, i bardzo ograniczone fasony. 
Ostatnio jak sroka podbiegłam w H&M do topu, który wypatrzyłam w jednym piśmie i... rozczarowałam się bardzo widząć, że rozmiarówka waha się między 34, a 36 :( i top wcale nie jest taki długi, może mi sięgać co najwyżej do pępka. W innym sklepie znalazłam bluzę o kroju worka na kartofle!
 Jako torboholiczka i butoholiczka nie musiałam zastanawiać się długo co najbezpieczniej kupić :)
Z torbami jest jeszcze gorzej... Marność wykonania (najczęściej maszynowo), ręcznie jest jeszcze gorzej, słaba dostępność, a ceny są kosmiczne.

Jeśli czegoś pragniesz, a tego nie możesz zdobyć to zrób to sama!

I tak upolowałam nową torebkę accessorize (której cena katalogowa to ok 250zł! O.o
Torebka sama w sobie dobrej jakości, jednak haft jak widać, same plastiki i ... szkoda gadać, na żywo wyglądała jeszcze gorzej. 
Jeśli ktoś dostał zawału, że aż tyle zapłaciłam to uspokoję, że zapłaciłam ułamek ceny, gdyż brakowało kilku koralików, dzięki czemu prucie zajęło mi mniej czasu :)
 Tak uratowałam to niewinne puzderko, a ono odwdzięczyło mi się najpiękniej jak potrafi: BLASKIEM
Nowa torebka obecnie wygląda tak:
Poza kolorem najlepsze w tej torbie jest to, że żadna maszyna nie jest w stanie powielić tego typu haftu, a wykonanie takiej to przynajmniej kilkanaście godzin pracy...




... było warto:)
Pozdrawiam!

wtorek, 30 września 2014

Syrena


 Często mi się zdarza brać coś na zapas, zwłaszcza gdy cudem to znajduję i praktycznie tak samo często zdarza mi się  tego nie wykorzystać. Nie mogłam się zdecydować czy wykonać ją z labradorytami czy z kryształami swarovskiego, do których raz na jakiś czas mam słabość.
Dlatego bardzo się ucieszyłam gdy udało mi się pozyskać dwie bazy. Muszę przyznać jednak, że nie do końca jestem zadowolona bo projektów na tą drugą było kilka, zdecydowałam się jednak na pąklowo- wężykowy  freestyle, najeżony błyskotkami. 
Każdy, kto pracował z kryształami swarka wie jaki dają blask. Im więcej montowałam, tym więcej chciałam ich tam umieścić... a miała być symetria... Jest to pierwszy niepozłacany turkusowy twór i czuję się trochę dziwnie, jednak mam wrażenie, że złoty "brudzik" by stłumił blask kryształów, a tak choć siostrzana to jednak inna.

Podobnie jak Rafa, doczekała się sesji z każdej strony :)


  Tak prezentuje się całe trio.




piątek, 26 września 2014

Rafa

Nie będę się rozpisywać.. chyba :) Jak już pisałam przy okazji innej bransolety uwielbiam skomplikowane i  niepowtarzające się wzory, które tworzą nie nudzącą się całość. Trochę to trwało ale udało mi się dorwać odpowiednią bazę do stworzenia tego dziwoląga.. no i te CUDOWNE labradoryty :).
Jak większość moich prac, tak i ta jest inspirowana morzem, a raczej oceanem. W rafie "żyją" różne żyjątka i roślinki, są pąkle, są listki,  gąbki, a nawet jeżowiec opleciony mackami głodnego krakena :)
Po kawałeczku:


niedziela, 8 czerwca 2014

Lilli



Dawno temu zakupiłam dwie bazy bransolet z miejscem na grafikę, pamiętam, jak strasznie się rozczarowałam, kiedy zauważyłam, że pod talerzykiem na kaboszon widać brzydki, jakby ołowiany lut, całe bazy były jakby poplamione, odbarwione.
Co jakiś czas zastanawiałam się czy w ogóle jest sens je trzymać. Traf chciał, że jedna z nich wpadła mi znów w rękę, a w drugą kombinerki :) Miejsce na bazę oderwało się na szczęście bez zostawienia żadnych śladów, prócz lutu, który dał się zeszlifować bez większego problemu.
W trakcie szlifowania zeszły również wszystkie odbarwienia, a baza okazała się być wykonana z mosiądzu, co wytłumaczyło fakt, że były drogie, pomimo wątpliwej jakości wykończenia :). Przez swoją sztywność jest idealnym "nośnikiem" kaboszonu, który ulepiłam specjalnie dla niej.
A najfajniejsze jest to, że mam drugą bazę :)) tylko pomysłów za wiele :C
Zastanawiam się nad białą wersją, może czas troszkę wyluzować z niebieskościami :P








Szkoda tylko, że sklep, w którym je kupiłam dawno wycofał się z ich sprzedaży i nie mogę znaleźć nigdzie podobnych.




poniedziałek, 2 czerwca 2014

W Morskiej Toni - Lotan



Prawie za każdym razem, kiedy przedstawiam kolejną prace jest w jakimś sensie "naj". 
Ten naszyjnik bez wątpienia jest moim najbardziej pracochłonnym do tej pory beadingowym tworem, posiada największy kaboszon jaki zrobiłam. Musiałam także najbardziej się nagłowić nad jego wykończeniem. 
Tak wielki kaboszon wymagał wzmocnienia metalową płytką, w tym wypadku mosiężną, więc musiałam się przeprosić z nożycami do cięcia blachy i szlifierką, jeśli ktoś uważa, że tworzenie biżuterii to taka... "babska", lekka robota to się gruubo myli :>
 Momentami czułam się jak pracownik stoczni, chociaż odbyło się bez spawania.
Cała konstrukcja jest niczym kadłub statku, mocna i... ciężka, łącznie z super duo wężem, który posiada mosiężny kręgosłup. Wykorzystałam chyba wszystkie techniki, z którymi miałam do czynienia. Było warto bo udało mi się zmaterializować myśl, która dawno gdzieś fruwała między moimi uszami, zazwyczaj zakradając się w nocy i szepcząc męczyła, żeby stać się namacalna :) Ostatnio usłyszałam, że moje prace są dosyć.. hmm niebieskie, czy aby nie przesadzam, nie ograniczam się. Oh, mówię nie! Gram co mi w duszy gra. 




 Akurat na tym zdjęciu widać jego niepokorną naturę... chyba nikt nie lubi zdjęć od tyłu :P