Podsumowanie mojej dotychczasowej twórczej działalności
Od zawsze miałam zdolność improwizowania, tworzenia czegoś z niczego, rzeczy pozornie niepasujących do siebie i wcale nie mówię o inspirowaniu się pinami czy internetem, bo kiedyś tego wszystkiego nie było. Jestem typem zbieracza, ale chyba sporo z nas nim jest :) Można to nawet nazwać odłamem idei zero waste. Z jednej strony możemy tworzyć praktycznie bez ograniczeń, a z drugiej mamy tyle opcji, że ciężko się za cokolwiek zabrać, za dużo pomysłów, a tak mało czasu... Ciężko uporządkować to wszystko, cokolwiek wyrzucić, bo może kiedyś się przyda, oj na bank się przyda... O ile kiedyś ciężko było znaleźć jakiekolwiek materiały, dziś mamy je podane na talerzu. Niestety.
Przez lata tworzenia stworzyłam niezły chaos i to chyba największe moje dzieło. Podsumowując przez kilkadzieścia (tak, nie kilkadziesiąt :)) lat zajmuję się tworzeniem i narobiłam niezły bałagan.
Będąc w podstawówce zaszczepiono mi smykałkę do tworzenia, a odpowiedzialni są za to przyszywani wujkowie. Zaczęłam od witraży, wszystkiego mnie nauczyli - cięłam szkło, niemiłosiernie się kalecząc, szlifowałam, owijałam w miedzianą taśmę i lutowałam. Nie były to może dzieła porównywalne do okien bazyliki, raczej kwiatki na okno, świeczniki dla babci. Bo co innego można wymodzić z odpadów z pracowni witraży?
Później trochę dziergałam, koralikowałam, ale raczej okazjonalnie, by na poważnie zająć się biżuterią. Oczywiście poważnie w sensie po normalnej pracy.
Zaczęło się od miedzi i kamieni, a szybko przekształciło w srebro, co też było zasługą przyjaciela, który sądził, że drzemie we mnie talent i pomógł go rozwinąć. Nigdy nie chciałam tworzyć komercyjnie i raczej tego nie robiłam, no może przez chwilę zajmując się handlem i próbą utrzymania się w tym biznesie i powiem tak, nie było to fajne. Ambitne prace jedynie cieszyły się podziwem i przerażeniem, jak tylko potencjalni zainteresowani poznawali cenę. Ciężko wycenić coś, nad czym spędziło się kilkadziesiąt godzin i tak, żeby jeszcze była szansa na sprzedaż. Koniecznością stały się pomysłowe, ale tanie, powstające wręcz taśmowo rzeczy z dużo większą marżą, ze słabych materiałów typu szkło, sznurek, stopy nieszlachetne... szły jak ciepłe bułeczki. Z wielkim oddechem przyjęłam propozycję normalnej pracy, aby przestać się zadręczać i tak zaczęła się era „do szuflady".
"Czy dalej będę tworzyć?"
"Oczywiście, że będę, na to zawszę znajdę czas"...
...wkrótce po tym pojawił się mój pierworodny i czasu nie było. W nielicznych wolnych chwilach szydełkowałam, babrałam się w srebrze, art clay, by zafascynować się tańszymi od srebra masami polimerowymi. Odkryłam, że uwielbiam rzeźbić. Odkryłam nawet smykałkę do malowania.
Przez ostatnie kilka lat moje życie jest pełne projektów użytkowych, polega
to przede wszystkim na odnawianiu, przerabianiu lub robieniu od podstaw rzeczy, które są mi potrzebne lub pełnią jakąś przydatną funkcję. Za każdym razem sobie obiecuję, że wrzucę coś na bloga, mam setki zdjęć, ale nigdy na to nie mam czasu, moje twory powstają spontanicznie, nie są zaplanowane pod publikację, a że zawodowo zajmuję się tekstami i obróbką zdjęć, po prostu nie chce mi się. Postanowiłam jednak, że szkoda, by marnować doświadczenie. Dużo rzeczy, które robię są wyłącznie moim pomysłem lub zaledwie inspirowane ideami z internetu
i przeniesione w nasze codzienne realia.